Czas Wina

czwartek, 10 marca 2011

Na stojaka

Każdy region ma swoją specyfikę. I to pod bardzo wieloma względami. Tak jest i z Burgundią. Tutaj różnic jest kilka, ale najbardziej zadziwia mnie sposób, w jaki winiarze chwalą się swoimi osiągnięciami przed dziennikarzami lub importerami.

Pisze się o tym dużo, a i sam się z tym spotkałem już wcześniej, choć nie tak intensywnie, jak przez ostatni tydzień. Otóż w burgundzkich winiarniach degustuje się wina „na stojaka”. To uciążliwe, bo dziennikarz przywykły jest raczej do tego, by móc gdzieś klapnąć i spisać na kartce (lub bezpośrednio w kompie) swoje spostrzeżenia. Tak jest na całym w zasadzie świecie. W Burgundii przetrwał jednak stary, tradycyjny zwyczaj schodzenia do piwnic i smakowania win z beczek lub butelek właśnie tam.


Nie ma tu w zasadzie wyjątków, ale też nie o wygodach pracy chciałem napisać. Problem jest inny – w piwnicach jest zwykle okropnie zimno, przeważnie około 8°C. Jak degustować czerwone grand crus w takiej temperaturze, skoro próbki powinny mieć ciepłotę dwa razy wyższą? W dodatku nie ma różnic między winami starymi i z ostatniego rocznika – w takich warunkach ocenia się próbki młode, 15-letnie oraz wielkie wina po 200 euro za butelkę!
By je prawidłowo ocenić, wyobraźnia degustującego musi pracować na maksa. Pomaga w tym nieco fakt, że po kilku takich spotkaniach w ciągu dnia, nabiera się wprawy. Niemniej zawsze pozostaje bagaż jakiejś niepewności, że jednak wino być może podane w prawidłowej temperaturze może być nieco inne, niż sobie to imaginujemy.
Cóż, wprawa czyni mistrzem, a do burgundzkich degustacji na miejscu polecam grube płaszcze, czapki i rękawiczki!