Czas Wina

piątek, 7 maja 2010

Zmywak na podniebieniu

Kiedy blisko 20 lat temu uczyłem się podstaw wiedzy sommelierskiej, wszystko było jasne i klarowne. W idealnym porządku i takie mądre – przewidujące wszelkie możliwe ludzkie słabości i potknięcia. Najszybciej nauczyłem się tego, czego z winem nie wolno robić, bo nie było tego dużo, zaś przykłady oczywiste.

Pierwsze wyjazdy na duże imprezy winiarskie oraz kontakty ze starymi wygami sommelierskimi zburzyły mój spokój. Szybko okazało się, że skoro nie wolno, to czemu nie... spróbować. I bynajmniej nie prywatnie, w domowym zaciszu, ale od razu z wielkim zadęciem, w światłach jupiterów i kamer telewizyjnych.
Tak oto w pierwszej połowie lat 90. ub. wieku trafiłem pod rynnę: podczas jednej z wielkich imprez targowych zostałem zaproszony na wielką degustację-pokaz słynnej belgijskiej firmy czekoladowej Galler pt. „Accords vin et chocolat” (Połączenia wina z czekoladą).
Pamiętam jak dziś – pomyślałem wówczas – „Przecież to kompletna bzdura, jakiś nowy trik reklamowy! Ale pójdę, przynajmniej czekolady się nawsuwam, ile wlezie.” Z tym nie miałem nigdy kłopotu. I tak się to zaczęło – próbki czekoladek potraktowałem więc jako swoiste entrée i natychmiast zjadłem. Szczęśliwie obsługa – przygotowana na taki obrót spraw – szybko i bezszelestnie uzupełniała kolejne braki, zanim zaczęła się faktyczna degustacja.
Z książek wiedziałem, że czekolada zamula kubki smakowe i fizycznie nie można dobrać doń żadnego wina. „To elementarne, Watsonie!” Ale w miarę smakowania, już nie było to takie oczywiste. Istotnie – półwytrawne-półsłodkie szampany nie nadawały się do niczego. Podobnie tokaje i niemieckie beerenauslese radziły sobie słabo.
Czerwone lampki zapaliły mi się, kiedy podano kolejno dwa australijskie, chyba 15,5-procentowe, ciężkie jak czołgi shirazy. Zasada ich działania była zgoła odmienna i całkowicie powalająca: miast walczyć z czekoladowym, zamulającym osadem w ustach, po prostu... zmyły go już przy pierwszym łyku! Tak ot! Jak rozpuszczalnik zmywa lakier do paznokci. Czekolada, zwłaszcza ta prawdziwa, gorzka zaczęła się łączyć z wynalazkiem Indian w jedną całość. Dokładnie tak, jak chorwackie pomadki z wiśniami griotte w likierze firmy Kraš. Podobny wybieg zastosowały 20-letnie porta tawny, a potem młode i mocne maury vintage, dojrzewane w dymionach.
Z imprezy wyszedłem usatysfakcjonowany ilością zjedzonej czekolady, ale i pełen wrażeń, zupełnie nieskory do ferowania następnych wyroków w kwestii połączeń win z potrawami. Niestety, nigdy nie udało mi się sprawdzić, jak poradziłyby sobie te wina z moim zdaniem niedoścignionym wzorem pomadkowym – bombajkami. Wraz z upadkiem komunizmu zaprzestano ich produkcji. I chyba nigdy się nie dowiem, dlaczego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz