Czas Wina

czwartek, 8 listopada 2012

Patricia Atkinson w Krakowie!

Czerwony bergerac to wino kultowe, w znaczeniu: ludowo-kultowe, czyli mniej więcej tyle warte, co demokracja ludowa. A więc alles klar. Ludowość to pojęcie szerokie, ale tutaj faktycznie jasne. Z powodów dwóch.
Pierwszy mniej mnie interesuje, bo dotyczy mej osoby wyłącznie naukowo. A jest to fakt, iż bergerakiem zawsze pomiatano. Jeśli kto mi wskaże różnicę pomiędzy winem z tej apelacji a tymi z sąsiednich – bordeaux, médoc, pessac-léognan, itp. – kupię mu czapkę gruszek. Oczywiście – wszystko w wersji podstawowej.
Bergerac to najbardziej poszkodowany okręg winiarski świata. W dodatku bez powodu. Przylega do Bordeaux od wschodu i nieco od południa, leży w Akwitanii, w tym samym departamencie, co lwia część sławnego sąsiada. Tamtejsze wina robi się z tych samych odmian i tak samo dojrzewają. Granice regionu winiarskiego Bordeaux nie zostały dane raz na zawsze, często je zmieniano. Istnieją tam takie apelacje i parcele, których nie dałoby się gdzie indziej wykorzystać nawet w celach agroturystycznych. A jednak los zawsze zamykał bramy przed winami z Bergerac i wciskał je w obce ramiona Regionu Południowo-Zachodniego, co samo w sobie jest śmieszne – bo jeśli tak, to Bordeaux pasuje tam jeszcze bardziej elegancko.
Drugim powodem są ceny. Od dawna był to powód do łez dla winiarzy z Bergerac, ale nie dla konsumentów. Ale trzeba było o tem wiedzieć! Kto wiedział? Robotnicy i wtajemniczeni. Stąd owa ludowość. Bergerac był wiernym towarzyszem klasy robotniczej w wielu niewiniarskich rejonach Francji. Był zdecydowanie tańszy, a zwykle znacznie lepszy od podstawowego bordeaux. Robotnicy budowlani, hydraulicy, mechanicy itp. w czasie lunchu masowo oblegali zacienione miejsca i popijali bergeraki. Rozrywało się rękami ciepłą bagietkę, upychało we wnętrzu manualnie formowane grudy camemberta i potężnymi łapami zaciskało wszystko. Dalej – pod pachą przytrzymywało się gotowego „sandwicza”, a wolnymi dłońmi odbijało bergeraka. Wpadłem kiedyś na ten sam pomysł w małym miasteczku i ze zdumieniem skonstatowałem w pewnej chwili, że nie jestem sam…
Dziś sytuacja się zmienia, pojawiają się winiarze, którzy nie patrzą na Bordeaux, ich podejście jest inne – to bergerac na stanowić jasne światełko wśród morza nijakich bordeaux. Warto o nich mówić, warto ich wskazywać i warto nagradzać np. mianem „Człowieka Roku magazynu Czas Wina”…
Podobnie jest z winami botrytyzowanymi z okręgu Bergerac. Jest ich kilka, nawet côtes de bergerac moelleux. Ale nie o to chodzi. Wszystkie wina w tej kategorii należą do bardzo ekskluzywnego klubu. Są oczywiście te bardziej i mniej znane, ale łączy je jedno – jest ich bardzo mało, ich produkcja należy do najbardziej pracochłonnych w świecie wina i – co jasne – są drogie, a dokładniej: cholernie drogie.
Montbazillaki to światowy top, wprost już niemal porównywany do sauternes’a, barsaka (oba z Bordeaux) czy tokaja. Istnieje nawet spora grupa snobistycznych konsumentów, którzy nie omieszkają podkreślić, że pijają tylko montbazillaki lub bonnezeaux (z Doliny Loary).
W tym towarzystwie saussignac wypada raczej blado lub skrycie, by rzecz ująć dokładnie. To wino bardzo delikatne, nie tak „łatwo” je stworzyć, bo pleśń nie atakuje tu bezpardonowo. Trzeba wiele razy przebierać owoce, by kapkę takiego wina uzyskać. Saussignaki nie mają szans, by się promocyjnie przebić – wina brakuje nawet, by „obsłużyć” większe imprezy targowe. Brakuje funduszy na sprzęt i beczki, więc całość jest w stagnacji.
Podejście Patrycji Atkinson jest zgoła inne. Winiarka zdaje sobie sprawę z sytuacji, a jednak postanowiła pójść pod prąd lokalnej sytuacji. Robi najlepsze wina w tej apelacji i nie szczędzi trudu, by świat to docenił. I świat to docenia!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz