Czas Wina

środa, 10 czerwca 2015

Nowa wizja rynku czyli po co komu dziennikarze winiarscy

„Kiedyś było inaczej, wszystko było prostsze” – mówią w każdej epoce ludzie starsi, niepotrafiący pojąć pokoleniowych zmian. Może nie jestem jeszcze „całkiem starszy”, ale za to pilnie obserwuję nurty, które kierują światem specjalistycznych ocen win, i też mi się wydaje, że kiedyś wszystko było prostsze. 

Wysokie punktacje zbierały wina o wielkiej, ponadczasowej (no, powiedzmy) tradycji, o uświęconych nazwach, ze słynnych, głównie francuskich domów winiarskich, takie, w które w ciemno można było inwestować pieniądze. Nikt nie kwestionował ich pozycji – przynajmniej do czasów Degustacji Paryskiej, supertoskańskiej rewolucji czy nagłego zaistnienia nowej Hiszpanii (Ribera del Duero, Priorat, nowa Rioja). Te trzy wydarzenia pogruchotały kręgosłup uporządkowanego świata ocen. Gruntownej wymianie podległa też scena oceniających – na oceny Francuzów już chyba nikt nie zwraca uwagi, dominują dziennikarze i specjaliści z innych krajów.
Dziś wina chilijskie, argentyńskie, a zwłaszcza australijskie i kalifornijskie z łatwością otrzymują oceny na poziomie 93–95 punktów, a czasem i 97–98, podczas gdy najlepszym winom z Bordeaux czy Toskanii trudno zaliczyć poziom 93 punktów (ostatnia ocena Tignanello – 93 pkt.; kalifornijskiego Irony – 95 pkt.! To pierwsze kosztuje majątek, drugie – 15 dolarów). To polowanie na jak najtańsze wina z jak najwyższymi ocenami stało się zresztą już nagminne.

Producenci „tradycyjni” (wielkie uproszczenie) biją już na alarm, choć w zasadzie nie bardzo wiedzą, co niby mieliby robić. Biją na alarm, bo systematycznie, a ostatnio gwałtownie, rośnie pozycja win nowoświatowych (kosztem win francuskich głównie) na rynkach azjatyckich, w tym na chyba najlepiej wyrobionym rynku japońskim. Już jedna czwarta importowanych do Japonii win to wyśmienite wyroby z Chile, o zmianę taryf importowych stara się Australia, która staje się tam coraz potężniejszym graczem.



Ale są też i zupełnie nowe zjawiska – być nawet już niedługo oceny takie, jakie znamy dziś, odejdą do lamusa i nie będziemy już w ogóle przejmować się ocenami dziennikarzy oraz kiperów. Niedawno mój stary kumpel po fachu ze Słowenii opowiadał mi o seminarium, w którym uczestniczył w Londynie (wpisowe 2 tysiące euro). Odbyło się pod hasłem „Wine Vision” i było przeznaczone, co prawda, nie dla dziennikarzy, ale dla szefów sprzedaży i PR-owców w firmach winiarskich (kumpel zajmuje się także i tym, stąd opłacono mu rachunki). Wybitni profesorowie pokazywali tam różne mniej lub bardziej znane triki rynkowe oraz zupełnie nowatorskie – np. ocena win w różnych okolicznościach przyrody, jak choćby w różnych barwach oświetlenia (kiedyś sam brałem udział w takim przedstawieniu), natężeniu owego czy przy dozowaniu różnych dźwięków muzyki. Kolega – jak przyznał – zupełnie zgłupiał, choć jest praktykującym enologiem od kilkudziesięciu lat. Oceny tych samych win (o czym zrazu nie wiedział i podawanych oczywiście w czarnym szkle) wychodziły mu kosmicznie odmiennie, tak że w pewnym momencie już w ogóle nie wiedział, co ma w kieliszku.

Ale chyba najciekawsze było to, co usłyszał na jednym z wykładów. Otóż informację, że fachowa ocena win staje się z wolna passé, jest zbędną, niepotrzebną przeszkodą. Przykład: przez Tesco na wyspach przewija się w weekend około dziesięciu milionów Brytyjczyków, a dzięki różnym ankietom i obserwacjom firma wie o nich więcej niż CIA i FBI o Amerykanach. Tesco wie, co i kiedy kupują, co jedzą, co lubią, w jakie dni ile wydają, które regały oglądają, co biorą do ręki, a co po namyśle odkładają itp. Ba, wie, co czytają, jakie mają samochody, jaki jest ich status społeczny, w jakich dzielnicach mieszkają, ile mają dzieci, kim są ludzie z kręgu ich przyjaciół… Więc po co im opinie jakichś dziennikarzy? Komputery hipermarketowe same zamawiają wina i decydują, na jakie półki je wstawić oraz ile powinny kosztować. Jeśli coś się nie sprzedaje, oferta natychmiast się zmienia. O jakości i wartości wina decyduje gust masowego konsumenta, a nie dziennikarskie wywody w fachowej prasie.

Rzecz jasna, specjalistyczne sklepy nie znikną z ziemi jeszcze długo, ale – jak przewidują organizatorzy „Wine Vision” – ich udział w rynku będzie malał, decydował będzie klient masowy, i już to czyni. Wymusza to zmianę na rynku producentów – nawet najzacniejsi wytwórcy, choćby z wielkiej bordoskiej piątki grands crus classés mają swoje entry levels, by zaistnieć na supermarketowym rynku.

1 komentarz:

  1. " O jakości i wartości wina decyduje gust masowego konsumenta, a nie dziennikarskie wywody w fachowej prasie"
    O jakości raczej sprzedawalność nie decyduje. O wartości już tak. Ale dziennikarze są mi osobiście potrzebni - mają badać cały ten rynek i mówić mi co jest NAPRAWDĘ dobre a co tylko DOBRZE SIĘ SPRZEDAJE bo masowy klient kupuje .A o którym mi wiadomo,że często lubi niekoniecznie to co ja....

    OdpowiedzUsuń