Czas Wina

środa, 2 listopada 2011

Witamy w piekle!

Czas, kiedy wszyscy, np. rodzina lub znajomi, wracali z wakacji bywał kiedyś dla mnie szczególnie trudny. Ich opowieści, o tym co pili i jedli były drastycznie męczące, zwłaszcza, kiedy towarzyszył temu przymusowy pokaz czterech tysięcy zdjęć, okraszanych – a jakże! – czterema tysiącami komentarzy i wybuchów śmiechu.


Kiedyś Marta Śmietana na łamach „Czasu Wina” pisała o ciężkim życiu osób, które zajmują się winem, i niejako z automatu są uważane w towarzystwie za specjalistów. Poniżające sytuacje mnożone w setki towarzyszą im od momentu, kiedy inni dowiadują się o tym, że takie właśnie mają hobby. Kiedyś sytuacje wypychania mnie niemal siłą na imprezach rodzinnych i nierodzinnych, bym coś (w domyśle – fajnego) opowiedział o jakimś „winie” śniły mi się po nocach. I to najczęściej o czymś ofiarowanym solenizantowi w gustownej flaszce w kształcie greckiej wazy lub kiści winogron.

W myślach gratulowałem obdarowanemu prezentu, bo mógł używać tego czegoś zamiast oleju silnikowego, albo dodawać do fugi, kładąc kafelki. Niemniej z mych ust płynął live – z czasem coraz gładziej – szeroki potok najcięższych bzdur i kłamstw, przyjmowanych z najwyższą aprobatą. „W końcu specjalista, koleś wie, co mówi” – mruczało towarzystwo. Solenizant był dumny, a ofiarodawca pęczniał z zachwytu, jakże trafnego wyboru dokonał. Wiem, wiem – za te kłamstwa będę się kiedyś smażył w piekle. Cóż, sami chcieli – będę się bronił. W końcu im nigdy nie przyszło do głowy, że gdybym spytał na takim spotkaniu np. filatelistę, czy jakiś znaczek z jego zbiorów można nakleić na kopertę i wysłać, to po prostu nazwałby mnie bez wahania „idiotą”. Takie życie.

Sytuacje postwakacyjne też są niemal zawsze stereotypowe, a kiedy dawno temu pracowałem w dużej redakcji, zdarzały mi się niemal codziennie. Jest zatem np. tak: spotykam kumpla na ulicy i ten od razu zasuwa: – Słuchaj, wróciliśmy z Basią (żona) właśnie z Toskanii, w takiej małej wiosce, niedaleko morza, wiesz (nie wiem, akurat tam nigdy nie byłem, ale nieważne), poszliśmy na obiad. Mówię ci – palce lizać, pełny szacun dla kucharza. Słuchaj – bierzemy makaron z mulami, no uwierz, buty spadają, pyszniawka. I kelner poleca nam cudowne winko (w tym miejscu powinienem go trzasnąć w pysk za to „winko”, ale stoję i słucham), czerwone, delikatne, leciutkie – no mówię ci, Gogol, ambrozja. Jak ono grało z tymi mulami!!! Nie uwierzysz!
– Wierzę, tak się zdarza – mówię koncyliacyjnie. – W czym problem? – pytam. – No słuchaj żesz, do cholery – kumpel dalej trzaska dziobem. – Robimy mały imprez z Basią (ta sama żona), mamy wszystko, wpadniesz? (Nie jem muli, nie wpadnę i głąb o tym wie), tylko powiedz, jakie „winko” wtedy piliśmy, no wiesz, co to było? Mówię ci – delikatne, czerwone, można było zapijać makaron jak kompotem. Gdzie to u nas kupić, wiesz o co chodzi, ty się tym zajmujesz, nie?!

– Wacek – mówię – a skąd ja mam wiedzieć, co piliście? Może pamiętasz jakąś nazwę albo odmianę winogron. Coś, co było napisane na etykiecie? – Gogol, co ty!!! – głąb już niemal wrzeszczy. – Rozum ci odjęło, procesor ci nawala, czy co? Jaka etykieta? Karafkę wzięliśmy, przecież ci mówię!!! Pół litry za pięć euro, wiesz, no w tej miejscowości, tam. Knajpa? Chyba Il Sole, czy jakoś tak, w każdym razie coś z morzem. Mówię ci – czerwone, delikatne, takie owocowe, czysta ambrozja… Włoskie, rozumiesz! Coś „tavola”, albo „casa”, tak chyba mruczał coś po swojemu pikolak… No Gogol, co jest, przecież byłeś we Włoszech, nie? Ty nie wiesz? Weź nie rób ściemy! Basia kazała mi cię spytać i kupić!

I tak dalej, i tak dalej. Dziś jestem już uodporniony na takie kiedyś stresogenne sytuacje i wiem też, że wszelkie zaprzeczenia, tłumaczenia i wyjaśnienia można – za przeproszeniem – o dupę rozbić. Mam na podorędziu kilka nazw „winek” do 20 zł, i najczęściej wysyłam po nie delikwenta do najdalej położonego hipermarketu. Taka drobna złośliwość. Za to, że np. nazwał mnie kiedyś „idiotą”, gdy pytałem o zwykły znaczek pocztowy... Tak przynajmniej będę się tłumaczył w piekle…

3 komentarze:

  1. witaj, czy chciałbyś przyjechać na degustację słoweńską do Wawy, 21.11?
    daj znac gdzie Cię łapać.pozdrawiam,
    Agnieszka Wojtowicz

    OdpowiedzUsuń
  2. aha: adres tratoria@tratoria.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. chlam Liedla. I tyle.

    OdpowiedzUsuń