Czas Wina

czwartek, 27 stycznia 2011

Co robić?

Zdarza się, że czasem coś zostanie. Mówię o sytuacji, kiedy po rodzinnym obiedzie, imprezie, czy też wizycie przyjaciela na stole zostanie np. pół flaszki wina. Oczywiście - wiem, co mówię - nie są to sytuacje częste, wręcz przeciwnie – raczej, co też wiem z czasów studenckich – owej flaszki częściej zabraknie. Ale to już inna opowieść z cyklu „Co robić?”.
Wróćmy do pół-butelki. Zostawiamy ją sobie na później i w tej sytuacji niemal każdy odruchowo wstawi ją do lodówki. Słusznie, tylko na jak długo?
Najlepsze w tej sytuacji są pompki do usuwania powietrza. Ale takich rzecz jasna nikt poważny w domu nie ma. Najlepiej zatem zamknąć butelkę, ale zawsze tylko tym samym korkiem, który wyciągnęliśmy z niej wcześniej, nigdy zaś wyjęty z innej flaszki lub uniwersalnym. Chodzi o to, by wino nie przejęło innych zapachów. Korkiem uniwersalnym z miękkiego plastiku z metalowymi zaciskami zamykamy tylko butelki z winem musującym.


Jak długo można trzymać takie wino? Z mojej praktyki wynika, że do trzech dni jest OK. I tego terminu nie powinniśmy przekraczać, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z winem lekkim i młodym, od którego wymagamy świeżości. Wino beczkowe może spocząć na dzień lub dwa dłużej.
Nie wsadzamy nigdy do lodówki wina czerwonego, nawet jeśli przeczytamy gdzieś, że tak powinno być. Spokój i kuchenna półka przez trzy dni mu wystarczą. Jeśli postoi tydzień, możemy już wyjąć korek i przygotować się na otrzymanie sporej porcji bardzo dobrego winnego octu. Kilkukrotne chłodzenie i doprowadzanie wina do temperatury pokojowej wpływa fatalnie na jego właściwości organoleptyczne.
A tak na koniec – gdyby Państwo skończyli jednak tę flaszkę, to nie musieliby Państwo czytać tego tekstu, a i kłopotów byłoby znacznie mniej…

sobota, 15 stycznia 2011

Koniec beczki?

Nowy Świat bez dwóch zdań kojarzył się do tej pory z jednym – ekscesywnym użyciem beczki. Czy to dobrze, czy źle – nie wiadomo. Ale przez lata podobało się to przeciętnemu konsumentowi. Pełne, okrągłe wina, dużo wanilii i mała kwasowość, a wszystko to dawało złudzenie słodkości i zadowolenia.


Czy tak będzie dalej – oj, na pewno nie! Rzecz jasna – nie od razu. Ale dziś winiarnie Nowego Świata szybciej dostrzegają gusta klientów, niż kreują nowe. Poza tym – ogromne rzesze klientów są już tą monotonią zmęczeni. Bardzo zmęczeni. Mało tego – w niektórych kręgach można zaobserwować pewne złośliwości padające pod adresem osób o „niewyrafinowanych” gustach”. Przez co właśnie rozumie się niewnikanie w głębsze pokłady zapachowo-smakowe win z różnych regionów. Wyszukiwanie takich smaczków staje się modne, a już użycie słowa „terroirystyczne” jest bardzo cool.


W wielu winiarniach Nowego Świata zauważyłem wręcz, że winiarze z góry zastrzegają przed niektórymi próbkami win: „no oak” czy też „no oak treatment”. Co więcej robią to z wielką dumą. Dotyczy to często win „otwierających”, czyli linii podstawowej dla wielu winiarni. I – co ciekawe – nie wynika to z oszczędności, wszak dębowe czipsy czy klepki aż tyle nie kosztują (w Casablance widziałem winiarnię-restaurację, której podjazd był wysypany nie żwirem, ale… czipsami właśnie).
„Nasz klient, nasz per Pan”, jak mówi Edek Sztyc w filmie Vabank II Juliusza Machulskiego. Czyli robimy to, czego oczekuje od nas odbiorca. A ten chce dziś mniej beczki.