Tajemnica kęp kolorowych kwiatów porastających
końce rzędów winorośli nigdy nie wzbudzała moich podejrzeń. Już podczas
pierwszej wizyty w życiu w jakimś – przypadkowo – szampańskim akurat winogradzie
wytłumaczono mi, iż sadzi się je, by strzegły przed filokserą i innymi
chorobami, które mogą zaatakować krzewy. Pierwsze padną delikatne kwiaty, a to
zaalarmuje winogrodników, że zbliża się nieszczęście. Na ten czas ci rzucą na
odsiecz z chemicznym orężem i wszystko wróci do normy.
Weinviertel,/fot. Peter Blaha |
Razu jednego, po długiej degustacji ze znajomym dziennikarzem u pewnego włoskiego winiarza, ruszyliśmy podziwiać jego winogrady. Kumpel jest przy okazji bardzo dociekliwym historykiem upraw i zwyczajów im towarzyszących. Kiedy po raz kolejny usłyszeliśmy wersję o kwiatach i choróbskach, ten rzekł do mnie: - Chłopie, to wszystko jest dęte, mówię ci – same bzdury. Kwiaty z kolcami sadzono po to, by konie orząc miedzyrzędzia, przy nawrotce nie rozdeptywały lub bronami nie niszczyły pierwszego krzewu w szpalerze! Jeśli kwiaty zostaną zaatakowane przez szkodniki, i tak jest już za późno, by cokolwiek zrobić, pomyślże głąbie! Możesz zapomnieć o zbiorach, finito! – kończył, niedowierzając mojej głupocie.
Gdyby nie on, do końca swoich dni tkwiłbym w
ciemnocie. Mało tego – jeszcze o tem pisząc i sprowadzając na manowce zastępy
Czytelników. W takich przypadkach aż skóra mi cierpnie, jak niezgłębiona jest
winiarska wiedza i historia. I ile mitów czeka jeszcze swego wyjaśnienia.
fot. Wojciech Gogoliński |