Czas Wina

wtorek, 5 marca 2013

Kwiaty i konie


Tajemnica kęp kolorowych kwiatów porastających końce rzędów winorośli nigdy nie wzbudzała moich podejrzeń. Już podczas pierwszej wizyty w życiu w jakimś – przypadkowo – szampańskim akurat winogradzie wytłumaczono mi, iż sadzi się je, by strzegły przed filokserą i innymi chorobami, które mogą zaatakować krzewy. Pierwsze padną delikatne kwiaty, a to zaalarmuje winogrodników, że zbliża się nieszczęście. Na ten czas ci rzucą na odsiecz z chemicznym orężem i wszystko wróci do normy.

Weinviertel,/fot. Peter Blaha
Wydawało mi się to logiczne, choć pewien twist in my sobriety budził fakt, dlaczego akurat kwiaty miałyby zostać pożarte jako pierwsze, oraz to z jakiej przyczyny tymi roślinami często były róże lub inne wytwory o kolczastych łodygach. I tak trwałem w tym przekonaniu dwie dekady, słysząc tę przypowieść bodaj z tysiąc razy.

Razu jednego, po długiej degustacji ze znajomym dziennikarzem u pewnego włoskiego winiarza, ruszyliśmy podziwiać jego winogrady. Kumpel jest przy okazji bardzo dociekliwym historykiem upraw i zwyczajów im towarzyszących. Kiedy po raz kolejny usłyszeliśmy wersję o kwiatach i choróbskach, ten rzekł do mnie: - Chłopie, to wszystko jest dęte, mówię ci – same bzdury. Kwiaty z kolcami sadzono po to, by konie orząc miedzyrzędzia, przy nawrotce nie rozdeptywały lub bronami nie niszczyły pierwszego krzewu w szpalerze! Jeśli kwiaty zostaną zaatakowane przez szkodniki, i tak jest już za późno, by cokolwiek zrobić, pomyślże głąbie! Możesz zapomnieć o zbiorach, finito! – kończył, niedowierzając mojej głupocie.

Gdyby nie on, do końca swoich dni tkwiłbym w ciemnocie. Mało tego – jeszcze o tem pisząc i sprowadzając na manowce zastępy Czytelników. W takich przypadkach aż skóra mi cierpnie, jak niezgłębiona jest winiarska wiedza i historia. I ile mitów czeka jeszcze swego wyjaśnienia.

fot. Wojciech Gogoliński