Czas Wina

czwartek, 20 września 2012

Niech żyje Cesarz!

Huk werbla i płynące w chwilę za nim nuty najpiękniejszego z marszy na świecie, stworzonego na cześć marszałka polnego von Radezkiego rozpoczęły jedną z najciekawszych imprez w cesarskiej Dębicy. Tamtejszy Galicyjski Konkurs Nalewek odbył się już po raz piąty. Tym razem do konkursu zgłoszono 56 próbek. Wygrała ta z… Kielc. Jednak uśmiech Najjaśnieszgo Pana na wielkim obrazie w sali galowej Willi Wiluszówka pozostał niewzruszony. Widział, co czyni.


Definicji nalewki właściwie nie ma. Może to być alkohol na bazie różnych „morsów”, ledwie jeno wzmocniony kilkunastu procentowym spirytusem, przez niemal słodkie wódki gatunkowe, aż do bardzo mocnych, słodkich lub wytrawnych wyrobów na bazie ziół. W dodatku nic nie stoi na przeszkodzie, aby te składniki umiejętnie mieszać, dodawać miodu lub naturalnych olejków aromatycznych. Warunkiem jest wszakże, aby robić je w domu, na własne potrzeby. Niemal wszystkie słynne dziś likiery swe korzenie mają w takich domowych lub klasztornych „zabawach”.

Nic to – wracamy do sali galowej na ogłoszenie wyników konkursu. Gdy po trzech pierwszych miejscach, jury podało zakodowany numer zdobywcy Grand Prix i odczytano, że zwycięzcą jest pani z…  Kielc, odruchowo spojrzałem na oblicze cesarza. – Ona jest nasza! Z Dębicy! Tu się urodziła! To nasza wiśniówka! – z widowni posypały się gromkie okrzyki. Najjaśniejszy Pan nadal uśmiechał się dobrotliwie. I ja też się uspokoiłem…

Huk werbla po raz kolejny przerywał tumult na widowni. Muzyka powróciła, wszyscy wstali, i niczym w Wiedeńskiej Operze w noworoczny poranek, przerywali co chwilę orkiestrze z dębickiej Szkoły Muzycznej gromkimi brawami. Mury Wiluszówki drżały, żyrandole falowały… Zdało się, że cała Dębica wiwatuje…